niedziela, 30 października 2016

Móc Ci zaśpiewać z rana...

Każdy szanujący się blog musi mieć w swoim repertuarze teksty typu: "Siedem sposobów na odstającą tapetę", "Dwanaście typów mężczyzn za którymi szaleją szatynki we wtorki", "Dziesięć książek, które warto przeczytać w drodze do Wałbrzycha" i temu podobne mądrości, które mają Wam pokazać, że bloger nic innego w życiu nie robi, tylko rozmyśla, jak czytelnikom umilić, naprawić i zorganizować życie. My też chcieliśmy takie posty pisać, ale okazało się, że zupełnie nie mamy ambicji być szanującym się blogiem. Wręcz przeciwnie, zamierzamy się kompletnie nie szanować i w zasadzie dla pieniędzy zrobimy z tym blogiem wszystko, z tym że nie za każdą kwotę. Póki jednak nikt nie proponuje nam pieniędzy za twórcze prostytuowanie się, będziemy pisać o sobie i to mi odpowiada, bo tak naprawdę to o sobie lubię pisać najbardziej. Bardziej chyba tylko lubię, jak inni o mnie piszą, co zdarza się jednak stosunkowo rzadko, więc trzeba sobie radzić samemu.

Jestem do bólu sentymentalny - w zasadzie mógłbym żyć przeszłością na okrągło - głównie swoją, bo pacjentów żyjących przeszłością innych mamy i tak w tym kraju zdecydowanie zbyt dużo. Oni niech sobie krzyczą te swoje "Cześć i chwała bohaterom" i inne wesołe rzeczy, ja sobie wolę pokrzyczeć "Cześć i chwała therionowi". Żeby jednak nie było, że będę tu akapit po akapicie samouwielbiał się rozkosznie, to główną bohaterką tekstu zostanie zupełnie nieoczekiwanie Ona i to w dodatku w dość rytmicznym kontekście. Ha! Wiem o jakim kontekście sobie pomyśleliście, ale nic z tego - pewne rytmy zachowujemy póki co dla siebie. Jeżeli kiedyś założymy anonimowego bloga erotycznego, to na pewno Wam o tym nie powiemy - sami znajdziecie, będzie o nas głośno w Rzeczypospolitej.

Tym razem jednak rytm będzie w znaczeniu najbardziej popularnym, czyli muzycznym, bo muzyka towarzyszy mi przez całe życie, a z dużym prawdopodobieństwem pewnie też po śmierci, bo zawsze coś tam przecież na pogrzebach się gra. Mam nadzieję że u mnie zagrają coś takiego integracyjnego, zachęcającego do wspólnej zabawy - jakieś "Kaczuchy" albo inne "Hokey pokey". Ostatecznie może być coś, przy czym stworzy się tradycyjny pociąg po cmentarnych alejkach. W każdym razie muzyka w jakiś sposób flaguje najważniejsze momenty mojej prywatnej historii i tworzy w głowie linki do pamiętnych chwil. Pewnie nie tylko ja tak mam, jak znam życie to prawie wszyscy tak mają, ale nie szkodzi, nie lansuję się na niepowtarzalność i och ach wyjątkowość. Dobra - starczy wstępów, bo już mi się bezwiednie trzeci pisze, a co za dużo, to nawet minister Antoni na prawdę nie przekuje.



Zaczynam tworzyć playlisty mojego życia i na pierwszy ogień poszły piosenki, które już nigdy nie będą mi się jawić jako po prostu przeboje. Straciły jakoś na pierwotnym znaczeniu i kojarzą mi się tylko i wyłącznie z Nią i tylko w tym euforycznym znaczeniu. Jest też kilka piosenek, które kojarzą mi się z nią bardzo źle, ale tych nawet Jej nie zdradzę, więc się nimi zajmować nie będziemy. Jedziemy z pozytywnym przekazem. 3...2...1...DISCO!

10. Therion "Lemuria"

Kiedy jeszcze wzdychałem do Niej, siedząc oddalony o jakieś trzysta pięćdziesiąt kilometrów i oddzielony od niej murem braku odwzajemnienia moich uczuć, co jakiś czas wysyłałem jej piosenki, które miały pokazać Jej jaki jestem niezwykły pośród tłumu. Dziś uważam, że jestem raczej statystyczny, ale "Lemuria" pozostała niezwykłą i nie sądzę, żeby kiedyś wypadła z mojego "The best of...". Ona akurat nie jest aż taką fanką Theriona, ale mam wrażenie, że akurat ta piosenka jakieś wrażenie na niej wywarła.



9. Nirvana "On A Plain"

Mam wrażenie, że Ona niespecjalnie lubi tę piosenkę, ale mi się kojarzy dość pozytywnie. Kiedy bowiem dała mi wyraźnie do zrozumienia, że linie naszych uczuć biegną raczej równolegle do siebie i chyba nie ma szans na ich przecięcie w tym tysiącleciu (co okazało się nieprawdą, spreparowaną przez wiadome siły), wrzucałem sobie w gadu-gadowy opis dość często cytaty z owego kawałka. Oczywiście robiłem to tylko po to, żeby Jej pokazać, że spoko - świat się nie kręci wokół niej (co zresztą też było nieprawdą spreparowaną przez... no akurat przeze mnie).



8. Dorota Miśkiewicz & Grzegorz Turnau "Pod Rzęsami"

"Zakochany Anioł" był jednym z pierwszych filmów, które obejrzeliśmy wspólnie i bardzo dobrze, bo to niespotykanie ciepły obraz oraz zupełnie niemodnie prosty i bezpretensjonalny. Takie filmy bardzo pomagają odzyskać wewnętrzny spokój, nawet jak jest już bardzo burzliwie. Wystarczy zobaczyć scenę zderzenia świata biznesu z Bieszczadami i usłyszeć kultowe "O, tu Wodziłki - ze cztery kilometry" i moje ulubione filozoficzne "Nie od razu Sanok zbudowano", a wszystko nagle się w człowieku uspokaja.


7. Iron Maiden "Weekend Warrior"

Sporo osób twierdzi, że to zdecydowanie najsłabszy kawałek z "Fear Of The Dark", ale nie dla nas. Wrzuciliśmy go w samochodzie, kiedy podjeżdżaliśmy pod salę weselną. Zupełnie przypadkowo się złożyło, że w dodatku było to nasze wesele. Bardzo pozytywnie nas nakręcił i pozostawił pytanie, które staje się aktualne co tydzień, a wtedy było aktualne as hell. Bo w końcu zawsze do młodych, zakochanych małżonków dochodzi ta świadomość, że wszystkie przygotowania, magia chwili, założenie obrączek, odjazdowa impreza kulminacyjna, w poprawinową niedzielę się skończą i czym żyć dalej? "What you gonna do on monday?" - dobre cholera pytanie....


6. Sting "Every Little Thing She Does Is Magic"

Jedyna w zestawieniu piosenka, która na tę listę trafiła całkiem niedawno, bo zaledwie kilka miesięcy temu, kiedy to w nie najlepszym dla naszego małżeństwa czasie okazało się, że Ona przecież jest w gruncie rzeczy właśnie tą naj pod każdym względem, tylko czasem się takie rzeczy zapomina. Rzeczywistość wtedy może o tym całkiem brutalnie przypomnieć i warto wtedy mieć pod ręką takiego Stinga, który cały chaos w głowie poukłada w odpowiednie słowa i nada temu wszystkiemu odpowiedni kierunek. Całe szczęście, że od dawna kumplujemy się ze Stingiem, ale prosił żeby się z tym nie obnosić, więc nie pytajcie o szczegóły.


5. Michał Bajor "Taka Miłość W Sam Raz"

Trochę polecimy teraz truizmami. Oboje uważamy, że to piosenka o naszej miłości, a tak naprawdę to chyba o każdej... Nasze przekonanie jednak jest na tyle mocne, że fragmenty tekstu wygrawerowaliśmy sobie na obrączkach. No może nie do końca, bo pan Janek grawerując złote krążki, mówiąc jak najdelikatniej o jego pracy - pierdolnął się w tekście na mojej obrączce, więc kompatybilne są domyślnie, my wiemy co tam jest napisane, ale fizycznie napisane jest jednakowoż co innego. Pomyłka jest mniej więcej takiego kalibru, jakby na nagrobku zamiast "Spoczywaj w pokoju" napisać "Spoczywaj w salonie".


4. AC/DC "T.N.T"

Kolejny kawałek z dnia naszych zaślubin. Ten zapodaliśmy sobie podjeżdżając pod kościół. Ja wiem, że oczywistym wyborem powinno być "Highway To Hell", ale to właśnie "T.N.T" oddawało nasze nastawienie do tego wydarzenia. Ekstremalnie naładowani, gotowi na pozytywne wybuchy - wiedzieliśmy przecież, że ten dzień to petarda. Dzięki temu, że wszystko zrobiliśmy po swojemu i AC/DC pod kościołem też było jakąś projekcją naszego wyobrażenia o tej uroczystości - wszystko okazało się naprawdę idealne. Tak więc Angus i spółka mają swój wkład w nasze szczęście - dwa razy miałem okazję im za to podziękować na żywo, ale nie wiem czy słyszeli - stałem jednak dość daleko od sceny.


3. Iron Maiden "When The Wild Wind Blows"

To właśnie z okazji trasy promującej "The Final Frontier" Ona dała się namówić na swój pierwszy duży koncert. Chyba nawet została postawiona przed faktem dokonanym, bo kupiłem jej bilet na urodziny. Ja akurat zawsze lubiłem jeździć na gigi i staram się do dziś przynajmniej raz w roku być na jakimś, ale pojechać na koncert z Nią to wydarzenie dwakroć bardziej emocjonujące. "When The Wild..." zaś dlatego, że mieliśmy doskonały ubaw, widząc że casus "Windy do nieba" jest wciąż w naszym kraju żywy. Uśmialiśmy się naprawdę zdrowo, kiedy Ironi zaczęli tę piosenkę (bądź co bądź traktującą o zbliżającej się wielkimi krokami apokalipsie), a chłopak i dziewczyna przed nami - wtuleni w siebie, wyznawali sobie uczucia, wierząc niezłomnie, że wujek Bruce śpiewa o miłości. Mam nadzieję, że są wciąż tak szczęśliwie zakochani jak wtedy, nawet jeżeli przeczytali tłumaczenie tekstu...


2. Toto "Hold The Line"

Było już coś koło trzeciej nad ranem. Usiedliśmy z kapelą przy stole i ściągnęliśmy z beczułki solidną porcję pigwówki (a może cytrynówki) i powiedzieliśmy "A teraz napijcie się razem z nami." Oni na to, że to nieprofesjonalne, że państwo młodzi mogliby się zdenerwować i takie tam. Przypomnieliśmy im, że to my jesteśmy akurat młodą parą i zdenerwować się możemy, kiedy odmówią nam możliwości podziękowania za niezwykły klimat imprezy, który współtworzyli, a uwierzcie, że zrobili to nieziemsko. I tak od słowa do słowa porobiliśmy się nieco z muzykami. Kiedy postanowili, że jeszcze będą grać, poprosiliśmy o coś takiego z zębem, żebyśmy mogli poszaleć po swojemu. Podkręcili nieco gitary, kopnęli przesterami i śmignęli "Hold The Line" na ostro. Nigdy nie przestanie mi to w głowie dźwięczeć! Dzięki Face To Face - mam nadzieję, że w nieco zmienionym składzie wymiatacie tak samo jak w starym!



1. Alison Krauss "When You Say Nothing At All"

Co tu dużo mówić. "Nasza piosenka" - towarzyszy nam niemal od początku. Nawet logo tego bloga jest z fotografii, zrobionej kiedy tańczyliśmy do niej... Gdybym miał namalować słowami nasz związek, to napisałbym właśnie taki tekst - gdybym tylko potrafił...


Ciekawe czy Ona też ma taką playlistę? Jak myślicie?