Ja od Niej też się różnię. Z tym, że akurat w naszym przypadku mam wrażenie, że to ja bardziej. Czasem mam wrażenie, że pod pewnymi względami różnimy się płcią. W takim metaforycznie głębszym sensie, bo fizycznie różnimy się raczej standardowo i te różnice często sprawiają, że wiele rzeczy, które mogłyby nas poróżnić, załatwianych jest na etapie porozumienia owych biologicznych różnic. Jeżeli ktoś nie zrozumiał poprzedniego zdania - nie szkodzi, ja też nie zrozumiałem, ale to działa.
Wracając do sedna - różnimy się płcią nie tylko od siebie - trochę różnimy się od ról społecznych przypisanych naszym płciom. No może nie aż tak, żeby Ona naprawiała cieknący kran, ale też nie oszukujmy się - ja problem cieknącego kranu potrafię rozwiązać na dwa sposoby: 1) skuteczny, ale niezadowalający - zakręcić główny zawór wody (gdybym tylko wiedział, gdzie się znajduje) 2) nieskuteczny i niezadowalający - zmienić cieknący kran w urwany kran i wystającą ze ściany rurkę zatkaną szmatą. Z grubsza chodzi o to, że staramy się zachować pozory, że ja jestem niezwykle męskim mężczyzną, którego przedłużeniem penisa jest skrzynka z narzędziami, a Ona jest delikatną niewiastą, której łza spłynie po policzku, kiedy biedronce obcęgami skrzydełko wyrwie.
W istocie jednak rzeczy mają się nieco inaczej. Może jeszcze w takim praktycznym, codziennym życiu dałoby się obronić tezę (choć adwokat musiałby być łebski jak cholera), że ja zdejmuję z szafy ciężkie pudło, a Ona później obsypuje je kobiecym, czarodziejskim pyłem i (ja wiem?) rzeczami z niego ozdabia sypialnię. Biorąc jednak pod uwagę, że w ciągu tego jednego w naszym małżeństwie dnia, kiedy supernowa eksplodowała (bo ja tak trochę mam, że wszystkie żale wsypuje do takiego woreczka z napisem "Święty kurwa mać spokój", ale okazuje się, że nie jest to woreczek bez dna) i po prostu na kilka godzin opuściłem miejsce zamieszkania - Ona przemeblowała pół domu - niespecjalnie chyba bym się przy tym podziale upierał. Na pewno jednak nie da się w żaden sposób podpiąć nas pod typowe role w relacjach związkowych.
Owszem, Ona chyba nawet lubi jak jej napiszę krótki, miłosny wierszy, kiedy jest w pracy. Pewnie całkiem nieprzykre jest dla niej, kiedy wróci wieczorem i na stole czeka na nią kieliszek wina, stojący obok zapalonej świeczki. Możliwe, że uśmiechnie się, kiedy znajdzie w torebce kokosowy wafelek do pracowej kawy. Nie wyrzuci mnie z domu jak jej powiem, że wszechświat rozszerza się tylko po to, żeby zmieścić moją namiętność, kiedy o niej myślę. Zasadniczo jednak taktycznie doskonale ukrywa swoją euforię po takich drobnostkach.
Ona raczej swoją miłość skłonna jest okazywać nie rozsiewając dookoła tęczowych łez jednorożca. Prędzej przez dwadzieścia lat w ciszy odkładałaby codziennie dwadzieścia złotych i powiedziałby w okolicach 2040 roku: "Kochanie. Masz. Kup sobie Mustanga." (powiedz mi Skarbie, że odkładasz, proszę...). Czasem jej jednak odbija. Ostatnio się obudziłem (znaczy Ona mnie obudziła najpiękniejszym budzikiem świata), a Ona mówi, że dzisiaj mam sobie poleżeć, poczytać, śniadanie do mnie przyjdzie (na początku pomyślałem, że się z psem pokłóciła i mam sobie po prostu futrzaka przyrządzić na szybko, ale nie - po prostu chciała mi zrobić śniadanie), a ja mam się zrelaksować o poranku. Powiadam Wam - rozpłakałbym się, gdyby nie to że już i tak właśnie ryczałem.
Chciałbym napisać coś więcej, ale... Ona właśnie zrobiła mi niespodziankę i wróciła wcześniej z pracy, i kupiła mi piwo... mój boże gdzie są chusteczki...?