piątek, 9 września 2016

Pozycja od tyłu

Skoro już wyszliśmy z naszym życiem prywatnym w świat, to niech to przynajmniej będzie w zgodzie z obowiązującymi trendami. Obowiązujące trendy są zaś takie, że jak pan nie masz dobrego tytułu, to możesz pan napisać w środku drugą "Zbrodnię i Karę", a i tak pies z kulawą nogą w garści albo na dachu tego nie przeczyta. Lecimy więc tabloidowo. Pozycja od tyłu to oczywiście ajcyzop, ale wiemy co sobie pomyśleliście Wy świntuchy. Na seks przyjdzie jeszcze czas. To znaczy nie zrozumcie mnie źle - ja mam trzydzieści cztery lata i świetnie się czuję. Na pisanie o seksie może kiedyś przyjdzie czas, chociaż...




Wyjeżdżam proszę państwa. Nie żeby od razu na zawsze. Na razie na dwa dni i niespecjalnie daleko, ale w kontekście tytułu to jednak dwa dni postu, co przy naszej terapii związkowej w ostatnich czasach można traktować jako bardzo długi, samotny i smutny czas. Bo proszę ja Was, człowiek się trochę zmienia czasami... No przynajmniej za siebie mogę mówić...

Był taki czas - pewnie zabrzmi dla niektórych bardzo znajomo i zaczną się nerwowo zastanawiać, czy nie siedzę w ich głowie, że kilkudniowe rozstania z Najcenniejszym Klejnotem W Koronie Mojego Życia (tandetny komplement, wiem, ale ostatnio jakoś się polubiłem z gimnazjalnym stylem życia i nawet z wyjazdów wysyłam Chlorofilowi W Liściach Mojego Istnienia selfie z dziubkiem) były radosnymi wydarzeniami, oczekiwanymi niczym dożynki w Spale. Nie żeby od razu dzikie imprezy, kokaina, kobiety, których nieposzlakowana opinia skończyła się wraz z pierwszym leżakowaniem w przedszkolu i pomysły typu: "Hej, a sprawdźmy, czy jak nalejemy wódy do telewizora, to będziemy oglądać Taniec z Gwiazdami w Akwarium." Jestem tradycjonalistą w spędzaniu wolnego czasu - piwo, wino, wódka - najlepiej w jednym kuflu, czterdziestoośmiogodzinna sesja w Heoresów z maksymalnie sześcioma przerwami na siku, ostentacyjne rzucenie skarpetek na podłogę - ot proste rozrywki prostego mężczyzny. 



Teraz mi się odmieniło. Z trudem przychodzi mi przyznanie samemu sobie, że każde z nas potrzebuje jednak odrobinę czasu dla siebie - żeby nie zwariować. No nie da się czytać jednej książki we dwoje (znaczy teoretycznie się da, tylko sens jakby mniejszy), nie da się pobuszować na fejsie z drugą osobą uwieszoną u kostek (a propos kostek, dotarłem w archiwum gg do opisu kolegi sprzed dziesięciu lat, że najpiękniejszą biżuterią na kostkach kobiety są jej majteczki... - trochę to seksistowskie, nie przeczę, ale pod pewnymi względami urocze). Staram się jednak od nowa nauczyć tego, o czym dobrze wiem - że facet musi od czasu do czasu zrobić na chacie z kumplem dwie zerosiódemki i wspominać później przez rok: "Stary, tak mnie porobiło, że nic nie pamiętam!" (ech, magia wspomnień), a kobieta musi wyjść z przyjaciółkami do klubu, pomieszać całą paletę barw drinków i palemek, a potem tańczyć na stole. Znaczy ja nie namawiam Was do wódy i drinków - każdy może mieć inne hobby w końcu, grunt żeby znaleźć czas, kiedy każde z nas będzie oddzielnym, wolnym bytem, a nie częścią małżeńskiego organizmu. Może bez dochodzenia do granic, które wyznacza obrączka, miłość, umowa społeczna, czy jak to sobie nazwiemy. Może bez osiągania pierwszej prędkości kosmicznej i wyrywania się z objęć grawitacji planety macierzystej, ale tak żeby przez chwilę polatać, a nie stać w miejscu jak więzień powszechnego ciążenia. 



Także, jak wspomiałem - wyjeżdżam jutro na dwa dni, pewnie nie omieszkam z kumplami usiąść do szklanki herbaty (widok herbaty zawsze nas uspokaja podczas imprezy). Ona wychodzi z przyjaciółkami do klubu. Ciekawe czy będzie tańczyć na stole...


On