„Kochanie, a może powinniśmy przepisać dziewczynki do
państwowego przedszkola?” - zapytałam ostatnio Pana Małżonka. Spojrzał na mnie
z niedowierzaniem, dotknął mojego czoła i podrapał się po głowie. „No nie,
gorączki nie masz” - zawyrokował. „To oznacza, że albo oszalałaś, albo do obiad
zamiast pieczarek omyłkowo dodałem grzybki halucynogenne”. Po czym rzucił się
na ziemię niczym Rejtan na obrazie Matejki i zakrzyknął: „Chyba po moim
trupie”! Zastanawiacie się czemu? No to proszę uprzejmie, oto powody.
Wyjaśnijmy może jednak na początek, skąd mi w ogóle do głowy
przyszedł taki pomysł. Nowy rok przedszkolny ruszył pełną parą. Wprawdzie nasze
Harpie (prawda, że pieszczotliwe określenie?) chodzą do placówki, która w
trakcie roku ma tylko dwa tygodnie przerwy, to jednak wrzesień wygląda podobnie
jak w innych domach, gdzie rodzina jest większa niż Ona + On + (opcjonalnie)
zwierzak. Wszystko za sprawą Mammona – boga pieniędzy. Ale do rzeczy...
Zebranie w przedszkolu bowiem było... Średnio raz na trzy
miesiące jest, ale to wrześniowe jest szczególnie, albowiem rozprawia się o nim
w większości o drażliwym temacie opłat wszelakich. I o ile córki nasze nie są w
placówce wychowawczo-opiekuńczej świeżynkami, tak jakoś zawsze ciężko jest
przełknąć wstępne wyliczenia. Przyzwyczajam się dopiero jakoś przy listopadowym
przelewie. Póki co jednak liczę, przeliczam, kalkuluję. I rozpisuję co my tu
musimy zrobić, żeby podołać zobowiązaniu, które sami sobie na łeb wpakowaliśmy.
Bo jak tu odmówić kiedy Starsza Harpia robi oczy Kota ze Shreka i pyta „Mamo,
ale na te zajęcia dodatkowe z p. J**** to mnie zapiszesz, prawda?”.
I tynk ze ścian wolelibyśmy skrobać sobie na obiad, niż
zmienić Harpiom przedszkole. Pewnie niejeden popuka się w głowę i powie
„Zwariowali!”. Ale niech mi ktoś powie, że w przedszkolu publicznym w tym roku
szkolnym znalazły się miejsca dla 2,5-latków? Pewnie się znalazły, ale ze
świecą tych placówek można szukać. A w takim właśnie wieku jest nasza Młodsza Harpia,
która do najmłodszej grupy przedszkolnej przeszła płynnie z Klubu Malucha,
mieszczącego się w tym samym budynku co przedszkole. A to oznacza, że nie
zaliczyła żadnego szoku związanego ze zmianą „cioć” czy otoczenia. Po prostu
zmieniła salę i ma od września trochę bardziej zorganizowany czas i tzw.
zaplanowane zajęcia. To tak na początek.
„Dzieci w przedszkolu chorują” – słyszę takie zdanie non
stop. To ja się pytam, czemu moim poważnie zdarza się zachorować może raz w
roku? Czemu nie pamiętam już kiedy miały katar? (tfu, tfu, odpukać, bo pewnie
wykraczę) Może sekret tkwi w małych grupach? U młodszej Harpii jest około
siedmioro dzieciaków, u starszej – około czternaścioro. Bez porównania z
grupami z placówek państwowych, w których jest po 25 dzieci.
Dwa place zabaw! Ha! W niejednym przedszkolu państwowym
muszą wychodzić z dziećmi do pobliskiego parku, a nawet jak przedszkole posiada
własny plac zabaw, to czasami żal patrzeć w jakim jest on stanie. A tu... w
ogrodzie istny raj do zabawy, a jak jest po deszczu i trawa jest mokra to na
drugim placu zabaw można poszaleć na rowerkach biegowych, huśtawkach, czy
trampolinie.
Moc zajęć w ramach czesnego. Wiem, że są zwolennicy
ograniczania dzieciom zajęć dodatkowych, ale chyba nikt mi nie wmówi, że
maluchy w wieku trzech, czterech czy pięciu lat nie będą się fantastycznie
bawić przy zumbie? A takie właśnie zajęcia od tego roku będą u nas w ramach
funkcjonowania placówki. Do tego dwa rodzaje gimnastyki – korekcyjna i metodą
ruchu rozwijającego plus regularne wyjścia do pobliskiego figloraju. Ruch,
zabawa i samo zdrowie. A że po dużej dawce ruchu można zgłodnieć, to dzieci
uczą się też gotować. Nie zabraknie przyjemności dla duszy, jak regularne
spotkania teatralne czy wyjścia do biblioteki. Do tego oczywiście angielski,
ale chyba nie ma już placówki (czy to państwowej, czy prywatnej), w której nie
prowadzi się zajęć z języka. A to tylko zajęcia z podstawowej oferty
przedszkola.
Wiecie jakie to cudowne, gdy odbiera się dziecko wyhasane,
szczęśliwe i które o godzinie 19:00 jest już gotowe do snu, a rodzice mają
przed sobą wizję wieczornego relaksu? Zdrowie psychiczne rodzica powinno stać
bowiem na pierwszym miejscu wszelkich potrzeb rodziny. Pytam się zatem ja: czy można zmienić reformę oświaty, aby rodzic mógł posyłać dziecko do przedszkola do 18. roku życia? :)